Marcin Rotkiewicz

21 grudnia 2011

Kto nie lubi GMO?

GMO: Fałszywi prorocy

Na świecie uchodzą za guru od genetycznie modyfikowanej żywności i jej najgorętszych przeciwników. Postanowiliśmy sprawdzić, kim są naprawdę. Rozpoczynamy cykl publikacji o naukowcach, którzy po bliższym poznaniu okazują się pseudo-naukowcami.

Do Radia Erewań dzwonią słuchacze: czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Rozgłośnia odpowiada: tak, to prawda; ale nie na Placu Czerwonym, tylko przy Dworcu Warszawskim w Leningradzie; nie samochody, ale rowery; i nie rozdają, tylko kradną. To jeden z mnóstwa dowcipów, których bohaterem było fikcyjne radio Erewań, symbolizujące absurdy komunistycznej propagandy.

Co wspólnego ma genetycznie modyfikowana żywność z Radiem Erewań? W prawie każdej dyskusji na jej temat pojawia się kilka postaci, których publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy wpisać ich nazwiska w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii. Czy może raczej ich wypowiedzi są znacznie bliższe audycjom osławionego Radia Erewań.

 

Przeczytaj artykuł Marcina Rotkiewicza p.t. Fałszywi prorocy GMO: cz 1. Arpad Pusztai

Fałszywi prorocy GMO: cz. 2. Gilles-Eric Seralini

Fałszywi prorocy GMO: cz.3. Jeffrey Smith

Fałszywi prorocy GMO: cz.4. Percy Schmeiser

Fałszywi prorocy GMO: cz.5. Irina Władimirowna Jermakowa

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522493,1,kto-nie-lubi-gmo.read#ixzz1iEC2PwZG

 

Normal 0 21 false false false PL X-NONE X-NONE MicrosoftInternetExplorer4

Marcin Rotkiewicz

21 grudnia 2011

Kto nie lubi GMO?

GMO: Fałszywi prorocy

Na świecie uchodzą za guru od genetycznie modyfikowanej żywności i jej najgorętszych przeciwników. Postanowiliśmy sprawdzić, kim są naprawdę. Rozpoczynamy cykl publikacji o naukowcach, którzy po bliższym poznaniu okazują się pseudo-naukowcami.

Do Radia Erewań dzwonią słuchacze: czy to prawda, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają samochody? Rozgłośnia odpowiada: tak, to prawda; ale nie na Placu Czerwonym, tylko przy Dworcu Warszawskim w Leningradzie; nie samochody, ale rowery; i nie rozdają, tylko kradną. To jeden z mnóstwa dowcipów, których bohaterem było fikcyjne radio Erewań, symbolizujące absurdy komunistycznej propagandy.

Co wspólnego ma genetycznie modyfikowana żywność z Radiem Erewań? W prawie każdej dyskusji na jej temat pojawia się kilka postaci, których publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy wpisać ich nazwiska w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii. Czy może raczej ich wypowiedzi są znacznie bliższe audycjom osławionego Radia Erewań.

Przeczytaj artykuł Marcina Rotkiewicza p.t. Fałszywi prorocy GMO: cz 1. Arpad Pusztai

Fałszywi prorocy GMO: cz. 2. Gilles-Eric Seralini

Fałszywi prorocy GMO: cz.3. Jeffrey Smith

Fałszywi prorocy GMO: cz.4. Percy Schmeiser

Fałszywi prorocy GMO: cz.5. Irina Władimirowna Jermakowa



Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522493,1,kto-nie-lubi-gmo.read#ixzz1iEC2PwZG

Marcin Rotkiewicz

21 grudnia 2011

 

Fałszywi prorocy GMO: cz.1. Arpad Pusztai

Kto nie lubi GMO?

Historia badań naukowych Arpada Pusztaia nadaje się na scenariusz filmu sensacyjnego. Niestety, wyłącznie na sensacjach ta historia się także kończy.

O Arpadzie Pusztaiu zrobiło się głośno po jego występie w brytyjskiej telewizji ITV. Stwierdził, że badane przez niego szczury, karmione  produktami GMO były zaburzone w rozwoju.O Arpadzie Pusztaiu zrobiło się głośno po jego występie w brytyjskiej telewizji ITV. Stwierdził, że badane przez niego szczury, karmione produktami GMO były zaburzone w rozwoju.

W prawie każdej dyskusji na temat genetycznie zmodyfikowanej żywności pojawia się kilka tych samych postaci. Ich publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy też wrzucić tych kilka nazwisk w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i bardzo ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii.

Być może właśnie za sprawą 150-sekundowej wypowiedzi dr. Arpada Pusztaia, węgierskiego naukowca pracującego dla szkockiego Rowett Research Institute, zaczęło zmieniać się nastawienie europejskiej opinii publicznej do genetycznie modyfikowanej żywności. Od końca lat 90. liczba jej przeciwników zaczęła bowiem zdecydowanie rosnąć.

10 sierpnia 1998 r. brytyjska telewizja ITV wyemitowała kolejny odcinek programu śledczego „World in Action”, zatytułowany „Zjedz swoje geny”. To właśnie w nim dr Pusztai w ciągu zaledwie dwóch i pół minuty zdążył powiedzieć, że prowadzone przez niego eksperymenty przyniosły bardzo niepokojące rezultaty: szczury karmione zmodyfikowanymi genetycznie ziemniakami były opóźnione w rozwoju, w ich układzie pokarmowym doszło do niepokojących zmian, upośledzeniu uległa także praca systemu odporności. „Gdybym miał wybór, z pewnością nie jadłbym transgenicznej żywności (…) Nie jest w porządku, że ludzi traktuje się jak króliki doświadczalne” – ostrzegł węgierski naukowiec, nawiązując do faktu, że w USA ludzie już od kilku lat jedli soję GMO.

Król szczurów

Ponieważ wydawcy „Word in action” zadbali o rozreklamowanie programu przed jego emisją, już 10 sierpnia 1998 r. w Rowett Research Institute rozdzwoniły się telefony od dziennikarzy. W ciągu kilku następnych dni media na całym świecie przytaczały wypowiedź Pusztaia. Z tego powodu władze Rowett Research Institute podjęły dość radykalne kroki. Ponieważ węgierski naukowiec jeszcze nigdzie nie opublikował rezultatów eksperymentu z transgenicznymi ziemniakami, zaplombowano jego pokój i zabezpieczono komputer zawierający wyniki badań. Dyrekcja placówki zabroniła też Pusztaiowi wypowiadać się publicznie.

Następnie powołano wewnątrzinstytutową komisję, która przeanalizowała zabezpieczone dane i w październiku 1998 r. wydała oświadczenie: wyniki eksperymentu ze szczurami nie uzasadniają stwierdzeń wygłoszonych przez Pusztaia w programie telewizyjnym. Dlatego władze Rowett Institute nie przedłużyły z nim umowy i po 36 latach pracy w Szkocji naukowiec został zmuszony do odejścia na emeryturę.

Pusztai uznał to jako nagonkę i karę za ujawnienie niewygodnych faktów oraz wynik nacisków koncernu Monsanto i polityków. W obronie węgierskiego naukowca stanęło w 1999 r. 22 uczonych z Europy i USA, których namówiła do tego organizacja ekologiczna Friends of Earth. W tym samym roku artykuł Pusztaia, opisujący wyniki eksperymentu ze szczurami, opublikował prestiżowy brytyjski tygodnik naukowy „The Lancet”. Uczony zaczął też jeździć po świecie z wykładami, w których ostrzegał przed genetycznie modyfikowanymi roślinami, jako poważnym zagrożeniem dla zdrowia ludzi i środowiska.

W ciągu kilkunastu ostatnich lat stał się też jednym z symboli walki z GMO. W 2005 r. otrzymał nagrodę „Whistblower Award” (whistblower to angielsku „gwizdacz”; osoba, która bije na alarm, często ujawniając łamanie prawa lub naganne praktyki instytucji, w której pracuje) od niemieckiej sekcji organizacji International Association of Lawyers against Nuclear Arms (IALANA) oraz Federation of German Scientists. Natomiast cztery lata później przyznano mu Stuttgardzką Nagrodę Pokojową.

Wspomniana już książka „Nasiona kłamstwa” Jeffrey’a Smitha zaczyna się właśnie od historii „stłamszonego przez system” Arpada Pusztaia. Na jego badania powołuje się także Greenpeace, jak i wiele innych organizacji zwalczających GMO, dla których historia węgierskiego uczonego to koronny dowód dopuszczania się manipulacji przez rządy, naukowców i koncerny. W publikacjach tych zawsze jednak pomijane są bardzo ciekawe wątki tej historii.

Otóż medialna burza wokół „afery Pusztaia” wcale nie sprawiła, że establishment naukowy nabrał wody w usta i postanowił przemilczeć niepokojące rezultaty uzyskane przez węgierskiego naukowca. Uczeni zajmujący się dziedzinami związanymi z GMO z pewnością chętnie skomentowaliby doniesienia węgierskiego naukowca, gdyby tylko mieli do czego się odnieść. Bo rzekomo niepokojące rezultaty eksperymentów znał w 1998 r. wyłącznie on i wbrew dobrym obyczajom w świecie nauki, ujawnił swoje wnioski w telewizji, zanim opublikował na ten temat pracę zawierającą szczegóły badań.

W lutym 1999 r. The Royal Society - jedno z najstarszych i najbardziej prestiżowych stowarzyszeń uczonych, pełniące funkcję brytyjskiej akademii nauk – zdecydowało się na bezprecedensowy krok. Podjęło mianowicie decyzję o przeprowadzeniu naukowej oceny wyników Pusztaia. W tym celu zamówiło 6 anonimowych recenzji u wybitnych specjalistów. Okazało się, że wszyscy byli zgodni, iż eksperyment Pusztaia został źle zaplanowany, analiza statystyczna danych wadliwie przeprowadzona, a uzyskane wyniki niespójne. W tym samym roku wspomniany już tygodnik medyczny „The Lancet” opublikował artykuł Pusztaia w formule naukowego listu do redakcji (dział „Research Letters”). Czasopismo zamówiło wcześniej aż 6 recenzji tej publikacji u specjalistów (choć normalnie prosi o dwie). Wszystkie były negatywne i kończyły się konkluzją, że publikacja Pusztaia jest pełna wad.

Sprawą zajął się nawet nowozelandzki rząd, który powołał komisję ekspertów do oceny rezultatów uzyskanych przez węgierskiego uczonego. Jej konkluzje nie różnią się od opinii zawartych raporcie The Royal Society oraz napisanych przez recenzentów „The Lancet”. Dokument ten zwraca m.in. uwagę na fakt, że szczury w trakcie eksperymentu były karmione zarówno gotowanymi, jak i surowymi ziemniakami, choć gryzonie normalnie ich nie jadają. Dlatego część eksperymentu zaplanowana na 110 dni trwała tylko 67, gdyż zwierzęta zaczęły przymierać z głodu. Tymczasem poważne niedożywienie wywołuje zmiany w układzie pokarmowym, co stwierdzono również u szczurów Pusztaia nie karmionych transgenicznymi ziemniakami.

Historia węgierskiego uczonego jest bardzo zaskakująca jeszcze pod innym względem. Arpad Pusztai użył mianowicie w swoim badaniu eksperymentalne ziemniaki, do których wszczepiono gen pobrany z przebiśniegów i odpowiedzialny za produkcję pewnego białka (lektyny). Ma ono właściwości owadobójcze i dlatego naukowcy chcieli sprawdzić, czy dzięki temu uda się stworzyć ziemniaki odporne na szkodniki. W 1998 r. nie było jednak wiadomo, czy eksperymenty te zakończą się powodzeniem – tzn. ziemniaki okażą się bezpieczne dla ssaków, a w związku z tym, czy kiedykolwiek będą dopuszczone do upraw. Dlaczego zatem ich szkodliwość (która zresztą okazała się co najmniej dyskusyjna) miałaby świadczyć na niekorzyść uprawianych w USA soi czy kukurydzy, zawierających zupełnie inne owadobójcze białko (o nazwie bt) pochodzące od bakterii?

Mimo to na wyniki Pusztaia do dziś powołują się organizacje zwalczające GMO, choć wszystkie kompetentne analizy słynnego eksperymentu ze szczurami wykazały, że nie można na jego podstawie formułować wniosków o szkodliwości transgenicznych roślin.

Zielona propaganda

Wiele organizacji tzw. zielonych, w tym Greenpeace i Friends of the Earth, wydało GMO bezpardonową ideologiczną wojnę. Ich aktywiści głęboko wierzą, że genetycznie zmodyfikowane rośliny to samo zło i napychanie kieszeni złowrogim koncernom biotechnologicznym. Każda wiara potrzebuje swoich proroków i męczenników, więc ich wykreowano.

Dziwić w tej całej historii może tylko, dlaczego niektórzy (bo jest ich zdecydowana mniejszość) ludzie z tytułami naukowymi podpierają się autorytetem hochsztaplerów? Bo odrzucając całkowicie GMO, możemy wylać dziecko z kąpielą. Ta obiecująca technologia naprawdę warta jest spokojnej i racjonalnej debaty.
Więcej pod adresem
http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522751,1,falszywi-prorocy-gmo-cz1-arpad-pusztai.read#ixzz1iBrMqc9V

 

Marcin Rotkiewicz

24 grudnia 2011

 

 

 

 

 

Fałszywi prorocy GMO: cz. 2. Gilles-Eric Seralini

Kto nie lubi GMO?

Gilles-Eric Seralini nie jest naukowcem wyłącznie poszukującym prawdy, ale raczej osobą próbującą wszelkimi sposobami udowodnić z góry założoną tezę.

Żywność modyfikowana genetycznie budzi obawy, ponieważ genetyka jest nauką trudną, a dla wielu wręcz tajemniczą.Żywność modyfikowana genetycznie budzi obawy, ponieważ genetyka jest nauką trudną, a dla wielu wręcz tajemniczą.

W prawie każdej dyskusji na temat genetycznie zmodyfikowanej żywności pojawia się kilka tych samych postaci. Ich publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy też wrzucić tych kilka nazwisk w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i bardzo ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii.

Prof. Gilles-Eric Seralini, biolog molekularny z francuskiego Uniwersytetu Caen, stał się znany dzięki procesowi sądowemu z 2011 r. oraz bezpardonowej walce z genetycznie zmodyfikowaną kukurydzą. To pierwsze zdarzenie dotyczyło sprawy wytoczonej przez francuskiego naukowca kilku innym kolegom po fachu, którzy zaatakowali go w bardzo ostrych słowach, oskarżając m.in. o brak rzetelności w badaniach i ich ideologizację. Prof. Seralini proces wygrał, gdyż sąd w Paryżu uznał, że tego typu sformułowania podważają wiarygodność uczonego.

Ale o francuskim biologu było głośno, i to nie tylko we Francji, już kilka lat wcześniej. W 2007 r. opublikował on pracę na temat amerykańskiej transgenicznej kukurydzy dopuszczonej w Europie do sprzedaży w celach konsumpcyjnych. Artykuł prof. Seraliniego był ponowną analizą danych pochodzących z badań na szczurach przeprowadzonych przez firmę Monsanto a dotyczących bezpieczeństwa stworzonej przez nią kukurydzy MON863 (zawiera ona gen bakterii produkującej białko toksyczne dla owadów atakujących roślinę, ale bezpieczne dla innych zwierząt i człowieka). Według prof. Seraliniego spożywanie jej nasion przez gryzonie prowadziło do zaburzeń funkcjonowania nerek i wątroby oraz uszkodzeń nadnerczy, serca i śledziony. Było to o tyle zaskakujące, że w 2004 r. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) uznał tę kukurydzę za bezpieczną dla zdrowia ludzi i zwierząt. Dlatego rewelacje prof. Seraliniego odbiły się bardzo szerokim echem w mediach.

Walczący z genami

M.in. z tego powodu jego publikacje na temat kukurydzy MON863 potraktowano bardzo poważnie na całym świecie. Wyniki uzyskane przez prof. Seraliniego poddała wnikliwej analizie EFSA oraz komitet ekspertów powołany przez USA, Niemcy, Kanadę i Wielką Brytanię; jak również francuski High Council of Biotechnologies Scientific Committee, a także Australia New Zealand Food Standards (odpowiednik EFSA). Wszystkie te instytucje oraz gremia eksperckie zgodnie stwierdziły, że analiza wyników badań na szczurach przeprowadzona przez francuskiego naukowca była po prostu błędna i dlatego podważanie na jej podstawie bezpieczeństwa transgenicznej kukurydzy jest bezzasadne.

Do dziś prof. Seralini nie opublikował zresztą żadnej pracy, którą można by uznać za rzetelny dowód szkodliwości dopuszczonych w Unii Europejskiej roślin transgenicznych. Mimo to w Internecie, prasie czy programach telewizyjnych (np. „Obcy gen” wyemitowany przez TVN) przedstawia się go jako uczonego, który niezbicie wykazał szkodliwość GMO. Przeciwnicy transgenicznych roślin i dziennikarze nie informują przy tym o dość istotnych faktach dotyczących działalności francuskiego naukowca. Otóż prof. Seralini jest współzałożycielem instytucji o nazwie Committee for Research and Independent Information on Genetic Engineering (CRIIGEN), współfinansowanej przez Greenpeace (również niektóre badania prof. Seraliniego były opłacane przez tę organizacje ) i zwalczającej GMO.

CRIIGEN zadziwił w tym roku uczonych na całym świecie, protestując również przeciw przeprowadzaniu przez 15- i 16-letnich uczniów francuskich szkół średnich bardzo prostego eksperymentu (do jego wykonania służą specjalnie przygotowane zestawy), podczas którego uzyskuje się zmienione genetycznie bakterie Escherichia coli. W trakcie doświadczenia mikroby nabywają bowiem oporności na antybiotyk (ampicylinę).

Tego typu eksperymenty są przeprowadzane od wielu lat w szkołach na całym świecie i używa się w nich specjalnie przygotowanych, niegroźnych dla zwierząt i ludzi szczepów bakterii. Co więcej, geny oporności na antybiotyk, które przekazuje się bakteriom podczas eksperymentu, są już rozpowszechnione wśród mikrobów występujących w naturze. Nie ma więc mowy o żadnym niebezpieczeństwie.

Co więc tak oburzyło CRIIGEN i prof. Seraliniego, wypowiadającego się na ten temat w mediach? Otóż tego typu eksperymenty wykonywali dotąd we Francji 17- i 18-latkowie. Natomiast nauczyciele chcieli, by uczniowie zaczęli zapoznawać się z podstawami genetyki trochę wcześniej. CRIIGEN stwierdził jednak, że tego typu doświadczenia powinno się przeprowadzać wyłącznie na uniwersytetach i wytoczył ciężkie zarzuty: trywializowania drażliwego obszaru nauki (inżynierii genetycznej), ryzykowności takich eksperymentów, a nawet łamania dyrektyw unijnych dotyczących postępowania z GMO. I zażądał wprowadzenia moratorium na tego typu praktyki.

Przeciw oświadczeniu CRIIGEN-u zaprotestowało francuskie stowarzyszenie nauczycieli biologii i geologii. W Internecie można też było przeczytać wiele komentarzy naukowców z całego świata kompletnie zaskoczonych stanowiskiem Seraliniego i jego współpracowników. Poproszony przez nas o wypowiedź prof. Piotr Stępień, znany genetyk z Uniwersytetu Warszawskiego i Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, stwierdził, że argumenty CRIIGEN są po prostu bezzasadne i wpisują się świetnie w histeryczne podejście Greenpeace’u do inżynierii genetycznej.

Trudno w świetle tych faktów oprzeć się wrażeniu (a zwłaszcza jeśli wysłucha się wypowiedzi prof. Seraliniego wygłoszonych w programie TVN), że nie jest on naukowcem wyłącznie poszukującym prawdy, ale raczej osobą próbującą wszelkimi sposobami udowodnić z góry założoną tezę: „GMO jest złe”.

Zielona propaganda

Wiele organizacji tzw. zielonych, w tym Greenpeace i Friends of the Earth, wydało GMO bezpardonową ideologiczną wojnę. Ich aktywiści głęboko wierzą, że genetycznie zmodyfikowane rośliny to samo zło i napychanie kieszeni złowrogim koncernom biotechnologicznym. Każda wiara potrzebuje swoich proroków i męczenników, więc ich wykreowano.

Dziwić w tej całej historii może tylko, dlaczego niektórzy (bo jest ich zdecydowana mniejszość) ludzie z tytułami naukowymi podpierają się autorytetem hochsztaplerów? Bo odrzucając całkowicie GMO, możemy wylać dziecko z kąpielą. Ta obiecująca technologia naprawdę warta jest spokojnej i racjonalnej debaty.
Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522755,1,falszywi-prorocy-gmo-cz-2-gilles-eric-seralini.read#ixzz1iBqYqNqh

 

Marcin Rotkiewicz

27 grudnia 2011

 

 

 

 

 

Fałszywi prorocy GMO: cz.3 Jeffrey Smith

Kto nie lubi GMO?

Autor dwóch poczytnych książek o GMO, którego słuchali ministrowie wielu krajów jest byłym nauczycielem tańca i joginem. Poza tym, wiele o jego wykształceniu nie wiadomo.

Jeffrey Smith. Ten były nauczyciel tańca ma również tytuł MBA, uzyskany na uczelni załozonej przez twórcę ruchu medytacji transcendentalnej.Jeffrey Smith. Ten były nauczyciel tańca ma również tytuł MBA, uzyskany na uczelni załozonej przez twórcę ruchu medytacji transcendentalnej.

W prawie każdej dyskusji na temat genetycznie zmodyfikowanej żywności pojawia się kilka tych samych postaci. Ich publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy też wrzucić tych kilka nazwisk w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i bardzo ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii.

Jest połowa października 2007 r. Na konferencji prasowej ówczesnego ministra środowiska prof. Jana Szyszki (leśnika z wykształcenia i członka PiS) występuje niepozorny, szczupły mężczyzna. Obecni na sali dziennikarze zostają poinformowani, że mają przed sobą samego Jeffreya Smitha – słynnego dyrektora Institute for Responsible Technology USA i wybitnego eksperta od genetycznie zmodyfikowanych organizmów. Siedzący za stołem konferencyjnym minister i towarzyszący mu prof. Tadeusz Żarski (dziś przewodniczący Komisji ds. GMO przy ministrze środowiska) oraz prof. Stanisław Wiąckowski (emerytowany ekolog z Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach, przeciwnik GMO) przekonują, że amerykański gość przybył pomóc polskim władzom.

A chcą one nakłonić Unię Europejską do ogłoszenia kontynentu całkowicie wolnym od GMO. Dlatego polscy delegaci udadzą się do Brukseli, uzbrojeni m.in. w książkę Smitha zatytułowaną „Nasiona kłamstwa. O łgarstwach przemysłu i rządów na temat żywności modyfikowanej genetycznie” (konferencja zbiegła się w czasie z publikacją jej polskiego tłumaczenia). Zebrane w niej fakty są całkowicie przekonujące, a jednocześnie budzą wielki niepokój o naszą przyszłość – informują dziennikarzy rządowi oficjele i dwaj profesorowie.

Na Jeffreya Smitha powoływał się swego czasu także australijski minister rolnictwa oraz brytyjski ds. środowiska. Książka „Nasiona kłamstwa” pojawia się również jako koronny argument podczas prawie każdej dyskusji nad GMO w polskim parlamencie. Na konferencjach prasowych wymachuje nią prof. Ludwik Tomiałojć (ornitolog z Uniwersytetu Wrocławskiego), członek Komitetu Ochrony Przyrody PAN i gorący przeciwnik GMO. Publikację tę poleca polski oddział Greenpeace i jego szef Maciej Muskat. Na niemal każdej stronie internetowej organizacji zwalczających GMO pisze się o Smisie jak o bohaterze ukazującym prawdę, skrzętnie skrywaną przez rządy i naukowców siedzących w kieszeni wielkich koncernów.

W popularnej wśród amerykańskich studentów i lewicowych elit gazecie internetowej „Huffington Post” występuje jako bloger. W zamieszczonej tam krótkiej notce biograficznej można przeczytać, że Smith to światowej sławy obrońca konsumentów, promujący zdrowszą alternatywę dla GMO, oraz autor, oprócz „Nasion kłamstwa”, książki „Genetyczna ruletka”, dokumentującej 65 poważnych zagrożeń dla zdrowia i życia ze strony zmodyfikowanej żywności.

Lewitujący jogin

Kim dokładnie jest ten ekspert o światowej renomie, doradzający ministrom? Poza tym, że napisał dwie książki oraz kieruje założonym przez siebie Institute for Responsible Technology (IRT) z siedzibą w prowincjonalnym miasteczku Fairfield (stan Iowa), jego biografia jest bardzo tajemnicza. Trudno dowiedzieć się czegoś o wykształceniu Smitha ani czym się zajmował zawodowo, zanim zaczął walczyć z GMO. Krótkie CV, umieszczone na stronie internetowej Institute for Responsible Technology, jest więcej niż oszczędne. Czyżby Smith chciał coś ukryć?

Jeśli wykaże się sporo cierpliwości przeszukując Internet, można biografię Amerykanina trochę uzupełnić. Otóż był on przez całe lata nauczycielem tańca w Fairfield. Od 1996 do 2003 r. wraz z żoną uczył swingu, założył nawet profesjonalny zespół Swingphoria, łączący taniec z elementami akrobatyki. Na pewno ma również tytuł MBA (czyli Magisterskie Studia Menedżerskie), uzyskany w latach 80. XX w. na Maharishi International University, znajdującym się również w Fairfield. Tę dość specyficzną uczelnię założył Maharishi Mahesh Yogi, kontrowersyjny twórca i guru ruchu tzw. medytacji transcendentalnej.

Smith był z nim związany, gdyż angażował się w prace Natural Law Party (a nawet, bez powodzenia, kandydował z jej list do Kongresu USA), mającej realizować nauki Maharishiego. Z tego właśnie okresu (połowa lat 90.) zachował się artykuł z amerykańskiej gazety, opisujący konferencję prasową NLP z udziałem Smitha. Dziennikarz zwrócił akurat na niego uwagę, gdyż wraz z dwoma kolegami dał pokaz techniki lewitującego jogina (siedział w kucki i podskakiwał, co sprawiało wrażenie, że przez chwilę unosi się w powietrzu). Smith zaprezentował program swojej partii: dowodził, że jeśli w każdym amerykańskim mieście połączy swoje umysły ok. 7 tys. lewitujących joginów, to m.in. znacznie obniży się przestępczość. Wszystko za sprawą „wzmacniającej harmonię zbiorowej świadomości”. Na potwierdzenie tego Smith zaprezentował wykresy udowadniające taką zależność. Co więcej, wyniki ponad 500 badań naukowych miałyby wskazywać, że medytacja transcendentalna podnosi IQ, poprawia zdrowie, kreatywność i napełnia energią.

Jeffrey Smith otrzymał z POLITYKI maila z prośbą o wypowiedź. Skontaktowała się z nami, występująca w jego imieniu, agencja PR i poprosiła o przesłanie pytań. Oto one: czy podtrzymuje swoje tezy z czasów kampanii wyborczej Natural Law Party, zwłaszcza na temat zbawiennej obecności lewitujących joginów; czym dokładnie zajmuje się jego instytut i kto go finansuje; czy jest związany z ruchem medytacji transcendentalnej oraz co skłoniło go do walki z GMO? Spadkobiercy zmarłego w 2008 r. Maharishiego Yogi promują bowiem tzw. wedyjskie rolnictwo ekologiczne i dlatego są zagorzałymi przeciwnikami roślin GMO. Po tygodniu oczekiwania agencja PR poinformowała, że Smith jednak się rozmyślił i nie odpowie na pytania.

Tancerz czy jogin, nie ma to znaczenia; ważniejsze, czy ujawnia prawdę o GMO – może ktoś słusznie zauważyć. Otóż z obydwiema książkami Jeffreya Smitha jest ten kłopot, że zawierają podstawowe błędy merytoryczne dotyczące genetyki, zwykłe bzdury, półprawdy lub nadinterpretacje, natomiast ignorują wszystko to, co przeczy tezie, że GMO jest złe.

Dwóch specjalistów, prof. Bruce Chassy z University of Illinois i dr David Tribe z University of Melbourne, postanowiło dokładnie przyjrzeć się „Genetycznej ruletce”. Opierając się na literaturze naukowej, przeanalizowali książkę paragraf po paragrafie i nie zostawili suchej nitki na każdym z 65 dowodów szkodliwości GMO. Warto na marginesie dodać, że nie tak dawno prof. Szyszko polecał swojemu następcy, ministrowi rolnictwa Markowi Sawickiemu, dogłębną lekturę właśnie „Genetycznej ruletki” (nie została jeszcze przetłumaczona na polski)…

Podobną wartość mają wpisy Smitha na blogu na stronie Huffington Post. Dla przykładu sprawdziliśmy jeden z ostatnich postów, poświęcony „przerażającemu” wpływowi soi GMO na narządy rozrodcze szczurów, a więc, zdaniem Smitha, również ludzi. Autor radzi, by kobiety, które chcą mieć dzieci, wystrzegały się zmodyfikowanej genetycznie soi. Okazuje się, że źródłowa praca brazylijskich uczonych, na którą powołuje się Smith, w ogóle nie zawiera wniosku, że soja GMO ma negatywny wpływ na organizm w porównaniu z nasionami z upraw ekologicznych. Roślina ta – czy ekologiczna, czy GMO – może oddziaływać na organizm samic szczurów za sprawą zawartych w niej naturalnych hormonów roślinnych. Potwierdza to także polski ekspert prof. Dariusz Skarżyński z Instytutu Rozrodu Zwierząt i Badań Żywności PAN. Jego zdaniem, z pracy brazylijskich naukowców można ewentualnie wyciągnąć całkowicie przeciwną konkluzję: że soja GMO bardziej niż ekologiczna sprzyja rozrodczości szczurów.

Zielona propaganda

Wiele organizacji tzw. zielonych, w tym Greenpeace i Friends of the Earth, wydało GMO bezpardonową ideologiczną wojnę. Ich aktywiści głęboko wierzą, że genetycznie zmodyfikowane rośliny to samo zło i napychanie kieszeni złowrogim koncernom biotechnologicznym. Każda wiara potrzebuje swoich proroków i męczenników, więc ich wykreowano.

Dziwić w tej całej historii może tylko, dlaczego niektórzy (bo jest ich zdecydowana mniejszość) ludzie z tytułami naukowymi podpierają się autorytetem hochsztaplerów? Bo odrzucając całkowicie GMO, możemy wylać dziecko z kąpielą. Ta obiecująca technologia naprawdę warta jest spokojnej i racjonalnej debaty.



Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522635,2,falszywi-prorocy-gmo-cz3-jeffrey-smith.read#ixzz1iBohABDk



Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522635,1,falszywi-prorocy-gmo-cz3-jeffrey-smith.read#ixzz1iBo7yOo5

 

 

 

 

Marcin Rotkiewicz

28 grudnia 2011

 

 

 

 

Fałszywi prorocy GMO: cz. 4. Percy Schmeiser

Kto nie lubi GMO?

Percy Schmeiser to kanadyjski rolnik, który na tle sporów o GMO uwikłał się w liczne procesy sądowe. Jego przypadek swego czasu stał się głośny.

Percy Schmeiser. Jak się okazało, ów kanadyjski rolnik sporo kombinował, jak użyć nasion GMO bez płacenia za nie.Percy Schmeiser. Jak się okazało, ów kanadyjski rolnik sporo kombinował, jak użyć nasion GMO bez płacenia za nie.

W prawie każdej dyskusji na temat genetycznie zmodyfikowanej żywności pojawia się kilka tych samych postaci. Ich publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy też wrzucić tych kilka nazwisk w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i bardzo ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii.

Percy Schmeiser to 80-letni kanadyjski rolnik, posiadający 650-hekatrowe gospodarstwo, na którym przez wiele lat uprawiał rzepak. Ten sprawiający sympatyczne wrażenie człowiek pod koniec lat 90. stał się ikoną walki z transgenicznymi roślinami i produkującym je koncernem Monsanto. W 2007 r. otrzymał nawet tzw. alternatywną Nagrodę Nobla za „odważną obronę bioróżnorodności i praw rolników oraz za sprzeciw wobec ekologicznych i moralnych wypaczeń aktualnej interpretacji prawa patentowego”. Dwa lata później w Berlinie odbyła się premiera filmu dokumentalnego „David versus Monsanto”, przedstawiającego jego historię.

Od 10 lat Percy Schmeiser jeździ po świecie, mówiąc o zagrożeniach ze strony GMO i niesprawiedliwości, która go spotkała za sprawą Monsanto. Rok temu zawitał również do Polski – m.in. spotkał się z doradcą prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. rolnictwa Janem K. Ardanowskim. Wystąpił także w programie „Uwaga!” TVN pt. „Obcy gen”. Oto, co w nim mówił: „Nasze pole [rzepaku] zostało zanieczyszczone przez GMO i w ten sposób moje uprawy stały się w pewnym stopniu genetycznie modyfikowane. A jeśli farma została zanieczyszczona przez GMO, to farmer nie może sprzedać upraw ze względu na zanieczyszczenia. Musi zapłacić firmie, która jest właścicielem patentowych nasion. Farmer traci wszystkie swoje nasiona, całą swoją uprawę”. Na stronie internetowej programu „Uwaga!” można również przeczytać, że: „światowy potentat w produkcji nasion GMO, firma Monsanto, zażądał od Schmeisera opłat licencyjnych za modyfikowany rzepak. Farmer nie przestraszył się i poszedł do sądu. Po kilku latach procesu okazało się, że nie musi płacić odszkodowania”. Bardzo podobna wersja wydarzeń znajduje się na tysiącach stron internetowych oraz w uzasadnieniu przyznania Schmeiserowi alternatywnego Nobla. Powtarza ją wielokrotnie ponadgodzinny film „David vs. Monsanto”.

Cwaniaczek Dawid

A jak było naprawdę? Żeby się tego dowiedzieć, trzeba przekopać się przez dziesiątki stron uzasadnienia wyroków wydanych przez sądy kanadyjskie trzech instancji (dostępne po angielsku i francusku w Internecie). We wszystkich trzech procesach Schmeiser przegrał z firmą Monsanto. W skrócie wyglądało to tak: w połowie lat 90. amerykański koncern zaczął sprzedawać w Kanadzie nasiona rzepaku zmodyfikowane tak (dzięki wszczepionym genom bakterii), że roślina stawała się odporna na środek chwastobójczy roundup (również produkt Monsanto). Schmeiser nasion tych nie kupił, ale jego sąsiedzi tak. Odkrył za to, dzięki użyciu roundupu, że na obrzeżach jego pola pojawiła się niewielka ilość rzepaku GMO (być może dostał się tam z ciężarówki sąsiada, z której – jak wynika z akt procesu – spadł worek z nasionami). Schmeiser za pomocą środka chwastobójczego łatwo wyselekcjonował rzepak GMO i w 1998 r. obsiał nim 400 ha swojego pola, nie płacąc nic Monsanto. Jednak firma dowiedziała się o tym – prawdopodobnie dzięki donosom sąsiadów – i wysłała swoich detektywów. Gdy ci potwierdzili, że rzepak na polu Schmeisera jest genetycznie zmodyfikowany, Monsanto skierowało sprawę do sądu.

Percy Schmeiser bronił się, że odmiana GMO dostała się na jego pole bez czyjejkolwiek wiedzy i skaziła niemal całą uprawę. Zatem to on, a nie koncern, jest prawdziwą ofiarą. Zeznający przed sądem eksperci stwierdzili jednak ponad wszelką wątpliwość, że aż 97 proc. wysianego przez rolnika rzepaku było odmianą zmodyfikowaną genetycznie. Takiej koncentracji nie da się wytłumaczyć ani przypadkowym zapyleniem (bo i taką wersję prezentował Schmeiser), ani wywrotką nawet całej ciężarówki z transgenicznymi nasionami. Poza tym dowiedziono, że celowo selekcjonował rzepak GMO za pomocą środka chwastobójczego i zachował go do zasiewu. Podsumowując, sporo kombinował, jak użyć nasion Monsanto bez płacenia za nie.

Dlatego sąd pierwszej instancji nakazał kanadyjskiemu rolnikowi zapłacić duże odszkodowanie. Został z niego zwolniony podczas ostatniej rozprawy apelacyjnej przed Sądem Najwyższym Kanady. Tę też, podobnie jak dwie poprzednie, przegrał, ale sędziowie uznali, że choć świadomie naruszył prawo patentowe koncernu, to jednak nie skorzystał na tym finansowo. Nie użył bowiem roundupu na szerszą skalę i nie spryskał nim 400 ha upraw GMO – zatem nie czerpał profitów z genetycznej modyfikacji rośliny. Sędziowie dodali jednak, że zapewne postąpił tak po to, by ukryć fakt nielegalnego posiadania nasion GMO – w 1998 r. wiedział już bowiem, że jego uprawami interesują się detektywi Monsanto.

 

Zielona propaganda

Wiele organizacji tzw. zielonych, w tym Greenpeace i Friends of the Earth, wydało GMO bezpardonową ideologiczną wojnę. Ich aktywiści głęboko wierzą, że genetycznie zmodyfikowane rośliny to samo zło i napychanie kieszeni złowrogim koncernom biotechnologicznym. Każda wiara potrzebuje swoich proroków i męczenników, więc ich wykreowano.

Dziwić w tej całej historii może tylko, dlaczego niektórzy (bo jest ich zdecydowana mniejszość) ludzie z tytułami naukowymi podpierają się autorytetem hochsztaplerów? Bo odrzucając całkowicie GMO, możemy wylać dziecko z kąpielą. Ta obiecująca technologia naprawdę warta jest spokojnej i racjonalnej debaty.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522669,1,falszywi-prorocy-gmo-cz-4-percy-schmeiser.read#ixzz1iBpPztdj

 

 

Marcin Rotkiewicz

29 grudnia 2011

 

 

 

 

Fałszywi prorocy GMO: cz 5. Irina Władimirowna Jermakowa

Kto nie lubi GMO?

Badania tej rosyjskiej neurobiolog miały dowieść, że soja GMO wywołuje u szczurów bardzo wysoka śmiertelność. Nic z tego nie wyszło.

Irina Władimiorwa Jermakowa. Badania tej rosyjskiej neurobiologo okazały się jednym wielkim humbugiem.

Irina Władimiorwa Jermakowa. Badania tej rosyjskiej neurobiologo okazały się jednym wielkim humbugiem.

W prawie każdej dyskusji na temat genetycznie zmodyfikowanej żywności pojawia się kilka tych samych postaci. Ich publikacje i wypowiedzi mają stanowić koronny dowód szkodliwości roślin GMO dla zdrowia człowieka i środowiska. Wystarczy też wrzucić tych kilka nazwisk w wyszukiwarkę Google, by wyskoczyły tysiące odnośników do stron internetowych. Piszą o nich także gazety, występują w telewizji, poświęca się im filmy dokumentalne. Ludzie ci stali się prawdziwymi ikonami walki z GMO. Jednak budzącymi również wątpliwości. Dlatego postanowiliśmy sprawdzić, czy to, co głoszą, jest naprawdę rzetelną krytyką i bardzo ważnym ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami nowej technologii.

Gwiazda dr Iriny Władimirownej Jermakowej zabłysła w 2005 r. Ta rosyjska neurobiolog, pracująca wówczas w Instytucie Wyższej Aktywności Nerwowej i Neurofizjologii w Moskwie, podzieliła się z dziennikarzami informacją, że jej zespół przebadał grupę szczurów karmionych soją GMO i uzyskał zatrważające wyniki. Mianowicie odnotował wśród ich potomstwa sześć razy większą śmiertelność w porównaniu z gryzoniami jedzącymi zwykłą soję. Ponadto, całe potomstwo szczurów karmionych GMO było mniejsze i słabsze. Na rezultaty badań rosyjskiej uczonej zaczęło powoływać się w Internecie ponad 500 różnych organizacji. Robili to również niektórzy polscy naukowcy, jak np. wspomniany prof. Tadeusz Żarski czy dr hab. Katarzyna Lisowska (biolog molekularny z Centrum Onkologii w Gliwicach, członek Komisji ds. GMO przy ministrze środowiska).

Komisja Europejska, zaniepokojona licznymi doniesieniami na temat Jermakowej, poprosiła Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) o zweryfikowanie wyników rosyjskiej uczonej. To samo zrobiły brytyjskie władze, nakazując Advisory Committee on Novel Foods and Processes dokładne przyjrzenie się sprawie, o której huczały media. I tu pojawił się problem. Obydwie instytucje nie miały czego ocenić, gdyż Jermakowa nie opublikowała rezultatów swoich badań w żadnym czasopiśmie naukowym! Dlaczego jest to tak istotny fakt? Wydrukowanie pracy w renomowanym periodyku wiąże się z przedstawieniem szczegółów eksperymentu, procedury, podaniem dokładnych rezultatów. Ponadto, zanim taki artykuł ujrzy światło dzienne, przeglądają go anonimowo recenzenci – specjaliści w danej dziedzinie. Mogą oni zwrócić się do autora o uzupełnienia i poprawki albo w ogóle odrzucić pracę, jeśli nie spełnia standardów. A przede wszystkim taka publikacja umożliwia fachową dyskusję, gdyż inni uczeni mają się do czego odnieść. Dlatego zarówno EFSA, jak i ACNFP, nie były w stanie wykonać powierzonego im zadania.

Od zera do bohatera

Sytuacja była na tyle dziwna, że prestiżowy miesięcznik naukowy „Nature Biotechnology” poprosił Jermakową o wywiad, w którym ujawniłaby szczegóły swojego badania (co było chyba pierwszym tego typu przypadkiem w historii czasopism naukowych). Następnie grupa wybitnych ekspertów oceniła to, co ujawniła rosyjska uczona. Zapis tej dziwnej debaty został opublikowany w 2007 r. I okazało się, że badania Jermakowej to jeden wielki humbug, niespełniający żadnych międzynarodowych kryteriów przewidzianych dla tego typu eksperymentów. I dlatego Jermakowa nie próbowała nawet ich publikować.

Przy okazji okazało się też, dlaczego rosyjska neurobiolożka nagle zajęła się problemem tak bardzo odległym od jej specjalizacji. Otóż jest ona aktywną działaczką organizacji zwalczających GMO, a wyniki swoich badań po raz pierwszy zaprezentowała na konferencji sponsorowanej przez Greenpeace. Gdy zajrzy się dziś na stronę internetową Jermakowej, gdzie zamieszcza listę swoich publikacji, to okaże się, że nadal nie ma wśród nich ani jednej pracy wydrukowanej w czasopiśmie naukowym.

Zielona propaganda

Wiele organizacji tzw. zielonych, w tym Greenpeace i Friends of the Earth, wydało GMO bezpardonową ideologiczną wojnę. Ich aktywiści głęboko wierzą, że genetycznie zmodyfikowane rośliny to samo zło i napychanie kieszeni złowrogim koncernom biotechnologicznym. Każda wiara potrzebuje swoich proroków i męczenników, więc ich wykreowano.

Dziwić w tej całej historii może tylko, dlaczego niektórzy (bo jest ich zdecydowana mniejszość) ludzie z tytułami naukowymi podpierają się autorytetem hochsztaplerów? Bo odrzucając całkowicie GMO, możemy wylać dziecko z kąpielą. Ta obiecująca technologia naprawdę warta jest spokojnej i racjonalnej debaty.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1522671,1,falszywi-prorocy-gmo-cz-5-irina-wladimirowna-jermakowa.read#ixzz1iBn4vvts

 

 

 

Marcin Rotkiewicz dla POLITYKA.PL

5 września 2011

 

 

 

 

GMO: fakty i mity w pigułce

Gmatwanina wokół GMO

Zanim zabierzemy głos w dyskusji o żywności modyfikowanej genetycznie – a spór ten znów nabiera tempa – warto poznać wszystkie fakty i mity, a także kontrowersje wokół GMO.

Zwykły ryż biały, czy złoty - genetycznie modyfikowany. Który lepszy? Nie tylko my lecz czały świat stoi przed alternatywą GMO. Na zdjęciu akcja w Kenii popierająca sianie kukurydzy zmodyfikowanej genetycznie i odpornej na ataki szkodników.

Zwykły ryż biały, czy złoty - genetycznie modyfikowany. Który lepszy? Nie tylko my lecz czały świat stoi przed alternatywą GMO. Na zdjęciu akcja w Kenii opierająca sianie kukurydzy zmodyfikowanej genetycznie i odpornej na ataki szkodników.

Uchwalenie przez parlament ustawy o nasiennictwie, a następnie zawetowanie jej przez prezydenta Bronisława Komorowskiego po raz kolejny rozgrzało do czerwoności dyskusję o GMO (genetycznie zmodyfikowanych organizmach). I znów była ona pełna negatywnych emocji, sprzecznych informacji i argumentów. Ten chaos wynika z zupełnie przeciwstawnych interesów zaangażowanych w nią aktorów. Greenpeace i organizacje tzw. zielonych widzą w GMO samo zło i zwalczają wszelkimi dostępnymi metodami. Naukowcy uważają z kolei, że to wielka szansa dla ludzkości. Koncerny biotechnologiczne liczą na duże zyski. Społeczeństwo zaś się boi nowej technologii a politycy próbują upiec na tym strachu własną pieczeń.

Kto w tym sporze ma rację? Czy rzeczywiście należy bać się GMO? Spróbowaliśmy uporządkować wiedzę na temat genetycznie zmodyfikowanych organizmów.

Oto najważniejsze fakty w pigułce

Co to jest i gdzie rośnie GMO

- GMO (z ang. Genetically Modified Organism, czyli organizm zmodyfikowany genetycznie), to takie rośliny lub zwierzęta, których materiał genetyczny został zmieniony w laboratoriach za pomocą skomplikowanych metod inżynierii genetycznej. Zmiany te polegają np. zwiększeniu aktywności jakiegoś konkretnego genu, poprzez wprowadzenie do DNA jego dodatkowych kopii. Można również wyciszyć dany gen i dzięki temu pozbawić organizm jakiejś cechy, za którą ów gen odpowiadał. Inną metodą tworzenia GMO jest przeszczepianie genów z jednych organizmów do innych.

Dzięki powyższym metodom nadaje się organizmom, np. roślinom, cechy pożądane przez człowieka: większą trwałość, odporność na szkodniki, wirusy, grzyby czy środki chwastobójcze, zwiększa zawartość witamin lub błonnika, nadaje intensywniejszy kolor albo zmusza do produkcji jakichś substancji (np. bakterie, którym wszczepiono gen człowieka i produkują w laboratoriach ludzką insulinę na potrzeby medycyny).

Warto przy tym pamiętać, że obecnie wykorzystywane przez człowieka rośliny „tradycyjne” też nie są naturalne, gdyż zostały otrzymane metodą długotrwałych krzyżówek genetycznych. Różni je od GMO to, że podczas krzyżowania nie stosowano nowoczesnych metoda inżynierii genetycznej a „mieszanie” genów odbywało się w obrębie danego gatunku (np. uzyskanie wydajnych odmian pszenicy; wyhodowanie nektarynek, czyli pozbawionych włosków brzoskwiń) lub było skutkiem łączenia blisko spokrewnionych gatunków (np. pszenżyto).

- Najszerzej komercyjnie wykorzystywanymi GMO są dziś rośliny transgeniczne (czyli po prostu rośliny zmodyfikowane genetycznie). Na świecie najwięcej uprawia się odmian, które dzięki przeczepieniu im genów bakterii zostały uodpornione na środki chwastobójcze – a więc w czasie oprysków zniszczeniu ulegają wyłącznie chwasty a nie np. transgeniczna soja. Inna bardzo popularna modyfikacja genetyczna roślin, to wszczepienie im pojedynczego genu bakterii Bacillus thuringiensis. Dzięki niemu kukurydza lub bawełna produkują bakteryjne białko, które jest toksyczne dla owadów żerujących na uprawach, ale bezpieczne dla innych zwierząt i ludzi.

- Rośliny transgeniczne komercyjnie są uprawiane od 1996 r. a prace nad nimi trwają od lat 70. XX wieku. Obecnie na świecie wysiewa się lub sadzi kilkanaście gatunków roślin transgenicznych (soję, kukurydzę, pomidory, ziemniaki, lucernę, bawełnę, buraki cukrowe, rzepak, kabaczek, papaję, topolę, słodką paprykę). Największe uprawy GMO (liczone w dziesiątkach milionów hektarów) znajdują się w USA, Brazylii, Argentynie, Indiach i Chinach. Dziś już ponad 80 proc. uprawianej w Stanach Zjednoczonych soi i kukurydzy to odmiany GMO. Listę dopuszczonych obecnie do upraw roślin transgenicznych, jak i ich areał można sprawdzić tutaj: http://www.isaaa.org/resources/publications/briefs/42/executivesummary/default.asp

- Na terenie Unii Europejskiej dopuszczone do upraw zostały tylko dwie rośliny: kukurydza MON 810 firmy Monsanto, zawierająca gen produkujący bakteryjne białko zabijające szkodniki, oraz ziemniak Amflora (firma BASF) przeznaczony do użytku przemysłowego (o zmienionym, znacznie korzystniejszym składzie skrobi). Ich bezpieczeństwo dla zwierząt, ludzi i środowiska zostało bardzo dokładnie przebadane przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), na co wydano ok. pół miliarda euro. Greenpeace starał się zanegować wyniki tych badań, kwestionując wiarygodność pracowników EFSA. Zarzuty te są jednak tak słabo udokumentowane, iż trudno ich nie uznać za zwyczajne pomówienia. Brak jest jakichkolwiek rzetelnych badań podważających rezultaty uzyskane przez EFSA i pracujące na jej rzecz instytuty.

- Fakt, iż w Europie do upraw zostały dopuszczone tylko dwie rośliny transgeniczne wynika przede wszystkim z niechęci większości opinii publicznej do GMO, długotrwałości procedur zatwierdzania GMO oraz obaw dotyczących krzyżowania się odmian transgenicznych ze spokrewnionymi z nimi dzikimi roślinami. Z tego ostatniego powodu w Europie nie został dopuszczony transgeniczny rzepak, gdyż mógłby przekrzyżować się z gatunkami roślin kapustnych (bliskimi krewnymi rzepaku). Natomiast kukurydza czy ziemniak, które stosunkowo niedawno przybyły do Europy z Ameryki, nie mają na naszym kontynencie bliskich krewnych.

Bezpieczeństwo

- Żadne rzetelnie przeprowadzone badania naukowe nie wykazały szkodliwości dla zdrowia ludzi czy zwierząt roślin transgenicznych. GMO nie powoduje alergii w większym stopniu niż tradycyjna żywność, nie ma również wpływu na płodność, nie wywołuje nowotworów etc. Poza dodanymi cechami, np. odporności na chwasty czy szkodniki, w ogóle nie różni się od tradycyjnych roślin.

- Nie jest też prawdą, by GMO miało jakikolwiek związek z epidemią otyłości w Stanach Zjednoczonych czy innych krajach. Ta wnika przede wszystkim z fatalnych nawyków żywieniowych, stylu życia oraz łatwej dostępności i niskich cen wysoko przetworzonej żywności.

- Każda nowa roślina transgeniczna jest przed wprowadzeniem na rynek dokładnie badana pod względem bezpieczeństwa dla ludzi i środowiska. M.in. eksperymenty wykonuje się na hodowlach komórkowych oraz zwierzętach laboratoryjnych, sprawdzając, czy jej konsumpcja wywołuje jakiekolwiek dodatkowe negatywne skutki w porównaniu z żywnością konwencjonalną. Szacuje się, że stworzenie nowej odmiany transgenicznej kosztuje nawet do 200 mln dolarów – znaczną część kosztów pochłaniają właśnie badania biobezpieczeństwa.

- Nie jest prawdą, że zastosowanie roślin transgenicznych spowodowało wzrost zużycia chemikaliów w rolnictwie, jak twierdzi m.in. Greenpeace. Tendencja jest odwrotna – na terenach, gdzie uprawia się GMO, spada zużycie herbicydów i pestycydów. Wzrost sprzedaży, i to kilkukrotny, zanotował tylko jeden środek chwastobójczy o nazwie roundup (którego podstawą jest substancja glifosat). Wynika to z faktu, że jest on produktem firmy Monsanto, która właśnie na niego uodporniła swoje rośliny transgeniczne i sprzedaje je w pakiecie. Nie są więc one odporne na inne środki chwastobójcze poza roundupem.

- Nie wykazano również, by bakteryjne geny łatwo przedostawały się z roślin transgenicznych do dziko rosnących chwastów, prowadząc do powstania na masową skalę tzw. superchwastów odpornych na herbicydy. Naukowcy przyznają jednak, że istnieje możliwość „przekrzyżowania” gatunków GMO z dzikimi, choć ryzyko z tym związane nie jest oceniane jako wysokie, co potwierdzają doświadczenia amerykańskie.

Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1519208,1,gmo-fakty-i-mity-w-pigulce.read#ixzz1iE1ua4zc

- W Polsce wprowadzenie do upraw kukurydzy MON 810 rekomendował już w 2007 r. Komitet Ochrony Roślin PAN. Za GMO wypowiedział się również Wydział Nauk Biologicznych PAN oraz Komitet Biotechnologii PAN. Przeciw GMO jest natomiast Komitet Ochrony Przyrody PAN (w którym zasiada wielu przeciwników GMO, m.in. prof. Ludwik Tomiałojć, członek partii Zieloni 2004). Oświadczenia powyższych komitetów zostały opublikowane w Internecie, więc łatwo zapoznać się z argumentacją obydwu stron.

- Ponieważ najwięcej GMO rośnie w USA, prestiżowa amerykańska National Academy of Sciences przedstawiła w 2010 r. niezależny raport oceniający środowiskowe, ekonomiczne i społeczne skutki wprowadzenia na szeroką skalę roślin transgenicznych (streszczenie raportu można przeczytać tutaj: http://www.nationalacademies.org/includes/genengcrops.pdf). Jego konkluzja brzmi: z punktu widzenia ekonomicznego, jak i skutków dla środowiska, uprawy GMO mają przewagę na tradycyjnymi. Podstawową korzyścią jest zmniejszenie zużycia pestycydów i herbicydów, spadek skażenia wód chemikaliami oraz degradacji gleby. Raport zwraca jednak uwagę na potencjalne zagrożenia, przede wszystkim uodpornienie chwastów na glifosat i w związku z tym postuluje dokładne monitorowanie tego zjawiska.

- Niektóre badania przeprowadzone w Indiach sugerują wzrost aktywności szkodników, które nie są wrażliwe na bakteryjne białko obecne w transgenicznych roślinach. Zajmują więc one niszę opuszczoną przez owady nieodporne na toksynę produkowaną przez rośliny transgeniczne (w tym konkretnym przypadku chodzi o uprawianą w Indiach bawełnę GMO). Za wcześnie jest jednak na ocenę skali tego problemu, a dotyczyć on może jedynie tych rejonów świata, w których występuje znacznie więcej potencjalnych szkodników.

- Przeciwko GMO najbardziej aktywnie protestują organizacje zielonych, z Greenpeace na czele według których łamanie praw przyrody doprowadzi do tworzenia nie występujących w naturze mutantów. Zarzucają m.in.: negatywny wpływ GMO na zdrowie ludzi i zwierząt, zaburzenie ekosystemów poprzez krzyżowanie się odmian transgenicznych z dziko rosnącymi chwastami, w wyniku czego mają powstać super-chwasty. Ostrzegają przed dominacją na rynku rolniczym koncernów biotechnologicznych. Przypominają też, że nieznane są długofalowe skutki uprawiania i spożywania GMO, możliwe do oceny dopiero za kilka pokoleń.

Zwolennicy GMO odpowiadają na to następująco:

- nie ma żadnych danych wskazujących na negatywny wpływ roślin transgenicznych na zdrowie ludzi, zwierząt czy ekosystemy

- nie ma żadnych dowodów na powstawanie superchwastów

- koegzystencja upraw ekologicznych i GMO jest możliwa dzięki zastosowaniu stref buforowych i oddzielnych systemów skupu produktów rolnych

- w przyrodzie nie występuje „czystość genetyczna” a do „transferu genów” dochodzi nawet pomiędzy bardzo daleko spokrewnionymi organizmami. Np. w 2011 r. naukowcy odkryli ludzkie geny w DNA bakterii wywołującej rzeżączkę.

- określenie „genetyczne mutanty” w stosunku do GMO jest nacechowane pejoratywnie i niezgodne z definicją biologiczną. Mutacje zachodzą bowiem tylko przypadkowo, m.in. za sprawą promieniowania jonizującego, a GMO to produkt celowych i precyzyjnych zmian w DNA organizmów.

- obawy dotyczące zmonopolizowania rynku rolnego przez koncerny biotechnologiczne, przede wszystkim amerykański gigant Monsanto, są uzasadnione. Ale to problem polityczny, wynikający m.in. z tego, że Europa nie rozwijała własnych technologii GMO. Ponadto wielkie koncerny nie są zainteresowane badaniami nad roślinami ważnymi dla krajów tzw. trzeciego świata oraz wyposażaniem ich w cechy przydatne w panujących tam warunkach (np. odporność na suszę, zasolone gleby). Dlatego wielu uczonych postuluje, by w prace nad odmianami transgenicznymi włączyły się instytuty naukowe opłacane z publicznych funduszy, a rezultaty zostały bezpłatnie udostępnione biednym krajom.

- argument, że 15 lat stosowania roślin transgenicznych w rolnictwie, to zbyt krótki czas, by ocenić ich wpływ na środowisko i zdrowie człowieka, jest chybiony. Zarzut ten może bowiem dotyczyć każdej nowej technologii, np. telefonów komórkowych czy leków, które również związane są z jakimś potencjalnym długofalowym ryzykiem. Zgadzają się natomiast, że uprawy roślin transgenicznych powinny być poddawane dokładnej obserwacji, zwłaszcza pod kątem ich wpływu na środowisko.

Kontrowersje

- Liczne kontrowersje budzi fakt, że podpisując umowy z koncernami biotechnologicznymi rolnicy zobowiązują się do nie zachowywania ziarna, np. kukurydzy, na kolejne zasiewy. Oznacza to, że co roku muszą zakupić nową partię ziarna. Restrykcje te wynikają z praw patentowych koncernów biotechnologicznych, które nie chcą, by ich produkt rozprzestrzeniał się w niekontrolowany sposób, ograniczając zyski. Ale jest też inny powód – koncerny nie są w stanie zagwarantować, że kolejne pokolenia roślin nie stracą pożądanych cech, np. odporności na szkodniki czy herbicydy.

- Sytuacja prawna związana z GMO jest w Polsce skomplikowana. Sprowadzanie, np. z USA, produktów GMO wymaga zezwoleń odpowiednich resortów oraz badań bezpieczeństwa. Dotyczy to zarówno ziarna na paszę, jak i tego przeznaczonego dla ludzi. Dodatkowo każdy „ludzki” produkt spożywczy dopuszczony na nasz rynek i zawierający domieszkę GMO powyżej 0,9 proc. musi być specjalnie oznaczony czytelnym napisem „produkt genetycznie zmodyfikowany”.

Z kolei prawo nie zabrania i w ogóle nie reguluje kwestii upraw GMO – dlatego rolnicy mogą kupować i wysiewać dopuszczoną przez Unię Europejską kukurydzę MON 810 oraz ziemniak Amiflora. Tylko że w Polsce nie można ich nabyć, gdyż nie zostały dopuszczone do obrotu (na podstawie wpisu przez resort rolnictwa do rejestru roślin uprawnych) – co narusza przepisy Unii Europejskiej i jest przedmiotem postępowania w tej sprawie a naszemu krajowi grożą poważne kary finansowe. Za to bez problemu da się takie nasiona czy sadzonki kupić w Czechach czy Niemczech. Wpisanie do rejestru roślin uprawnych transgenicznej kukurydzy oraz ziemniaka, zatwierdzonych przez Unię Europejską, miała umożliwić uchwalona niedawno przez parlament nowa ustawa o nasiennictwie. Została ona jednak zawetowana przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Natomiast przepisy dotyczące badań i uwalniania do środowiska GMO rodzimej produkcji są regulowane dość restrykcyjną ustawą z 2001 r.



Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1519208,2,gmo-fakty-i-mity-w-pigulce.read#ixzz1iE2M1XyR